poniedziałek, 6 lutego 2017

Poniedziałek

Zapierdalałam jak dzikie zwierzę. Artystycznie wyjałowiona, zmęczona zajadałam owsiankę na śniadanie, a na kolację zwykle wielką porcję rozmrożonych w mikrofali pierogów. Było dobrze, chociaż mój poziom stresu sięgał zenitu i odczuwałam, że czas napić się wysokoprocentowego trunku. Nudziło mnie już życie, męczyło tak mocno, że nie miałam siły na działanie wymagające ugotowania sobie czegoś, bieżącego sprzątania czy chodzenia na zakupy po codzienne pieczywo. Miałam to gdzieś, nie obchodziło mnie wiele. Depresja mojego życia trwała w najlepsze. Znaczy, chyba nie trwała od kiedy regularnie brałam witaminy z grupy B. Jakość życia polepszyła się wtedy, gdy zaczęłam mieć wyjebane na większość błahych spraw. Jaskinia ciepła i opłacona na każdy miesiąc z góry, więc chyba nie powinnam narzekać. Kolejna wiosna mojego życia. Gdzie nie spojrzę tam zakochani i jacyś przypadkowi ludzie spotykani na mojej życiowej drodze próbujący znów mnie swatać. Tak bardzo załamywały mnie pytania o narzeczonego, jeśli ktoś poznał mój wiek. Z początku odpierałam tylko zgodnie z prawdą, "nie, nie mam", lecz od ostatniego razu, po większej intensywności pytań odpowiadam "na szczęście nie mam". Jedno słowo więcej, a tyle zmienia. Za duży dzikus jestem, a ludzie wywalali oczy ze zdumienia, że cieszę się z samotności. Wkurzało mnie to jak często muszę się tłumaczyć ze swojego statusu. Znów rozmyślałam, czy aby na pewno nie mam innej orientacji, ale jednak po podejmowanych próbach to właśnie dziewczyny bardziej niż samce działały mi na nerwy. Takie życie. Wierny sex przyjaciel bez zobowiązań, głupiego poświęcania sobie uwagi, urywania się na telefonie czy adorowania w zupełności rekompensował brak kogoś przy boku. I miał w zupełności rację. O panu muzyku zapomniałam szybciej niż myślałam, że zapomnę. Chociaż ciężko będzie znów odczuć ten pociąg, tą miętę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz