sobota, 9 lipca 2016

Cudowny ojciec

Jeszcze wszystko w środku we mnie buzuje. Wkurwiał mnie ten niby - ojciec  niemiłosiernie, a leniwy sobotni poranek zamienił się w prawdziwe piekło. Wzięłam kolejny łyk gorzkiej herbaty, z trzęsącymi dłoniami, próbowałam zając się bazgraniem czarnym długopisem po kartce. - To uspokaja, to musi uspokoić, spokojne, bywało gorzej... - w myślach powtarzałam sobie wszystkie motywujące wykłady jakich nasłuchałam się w ostatnim czasie w internecie, nucąc jednocześnie jakieś kawałki, które zajmowały moją głowę. Jedna wielka masakra, której nie potrafiłam ogarnąć, tak jak dostanie drzwiami w głowę z premedytacją. 

Piękne słońce wtargnęło do mojego pokoju bardzo wcześnie rażąc mnie w oczy, które na wszelką cenę próbowałam zamknąć, by dokończyć przerwany sen. Nic z tego. Zerwałam się na równe nogi udając się do kuchni nalałam sobie wodę do wysokiej szklanki, wcisnęłam pół cytryny oraz wypiłam jednym duszkiem z zamkniętymi oczami. Tak na otrzeźwienie. Tego dnia jak i ostatnimi czasy nie miałam planu w jaki sposób mam ochotę zmarnować kolejne godziny. Krzątałam się po kuchni w tych niewygodnych japonkach, na gazie gotowała się woda na herbatę. Wsypałam do miseczki płatki kukurydziane i zalałam jogurtem, dodając do niej kawałki soczystego jabłka oraz drobno posiekane włoskie orzechy. Lubiłam jadać nieskomplikowane śniadania w tym skomplikowanym życiu. Nagle usłyszałam walenie do drzwi.

O nie... tylko nie to! Mój stary. - Poznałam po sposobie dobijania się. Zapewne chciał pożyczyć drobne na flaszkę piwa. Nic z tego, nie miałam zamiaru ulegać. Po raz kolejny ten parszywy osobnik wyrzucił mi, że jestem nikim. Znowu dał mi do zrozumienia, że nic nie potrafię, nic nie osiągnęłam i do niczego się nie nadaje. 
- ... kurwa, może dotrze to wreszcie, do tego twojego pustego łba. - wykrzykiwał, a ja nie przyjmowałam do siebie tego, jakby to działo się bok mnie. W głowie szumiało gotując się ze złości, by tylko chlusnąć wrzątkiem w pierdoloną katarynkę, aby nigdy więcej nie mówiła o mnie tak okropnych rzeczy!

Po cholerę ja się tym przejmuję? Dlaczego moje oczy zrobiły się mokre, gdy trzasłam drzwiami na do widzenia, przytrzaskując mu tym samym palce, a podchodzący do gardła żołądek sprawił, że odjechało się jeść? Dlaczego przejmuję się kimś takim, kto zawsze był dla mnie nikim ważnym? Zawsze wtedy pojawiał się natłok myśli. Poczucie bezsilności, usprawiedliwianie, złość. Cała mieszanka potrafiąca wybuchnąć w niekontrolowany sposób. Całe moje życie polegające na szukaniu metod wyleczenia się z kompleksów, czy akceptacji gdzie tylko popadnie, oklasku nawet od nieznajomych, ale to naprawdę na nic. Informacja zwrotna o tym jak jestem postrzegana, wysyłania przez najbliższych bolała bardzo. To siedzi w głowie, chociaż stek tych bzdur niejednokrotnie wypierałam, to z czasem potrafiłam uwierzyć, że to co o sobie słyszałam jest najprawdziwszą prawdą. Tysiące razy w myślach wyrządzałam mu wielką krzywdę, zabijając go kawałek po kawałku upita tym jak cierpi na moich oczach i robi się taki maleńki, gdy to ja dyktuję zasady. Może kiedyś będę na tyle odważna zrobić to naprawdę...

Potrwało dłuższą chwilę, abym się w pełni uspokoiłam. Głowa pulsowała, a ja z nerwów sikałam jak mały kociak niekontrolujący pęcherza. Typowe. Załzawiona, lekko zasmarkana zjadłam dopiero, gdy poczułam się naprawdę słabo. Rozmoknięte płatki nie smakowały tak dobrze, ale pożarłam je pospiesznie. Miałam jeszcze więcej siły, by znowu zacząć udowadniać samej sobie jak bardzo potrafię dosłownie wszystko. I znowu koło się zamykało. Brawo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz