środa, 7 grudnia 2011

Zmęczona

Było tak, jak miało być…

Wszystko poszło zgodnie z planem. Cały wieczór był udany. Była poczwórna dokładka popcornu, mnóstwo śmiechu, rozlanej coli light i godziny reklam w telewizji. Poszukiwanie paczek – niespodzianek z okazji Mikołajek i na koniec skromna kolacja z mufinkami w roli głównej. Matylda upiekła i były jak zawsze przepyszne.

A ja dziś, byłam zupełnie nieprzytomna…

Ledwo żyję. Strasznie przymulam. Jak nigdy. Zaraz padnę gdzieś na podłogę, zasnę i zregeneruję siły. Czuję się tak lekko, jakbym maiła odpłynąć, utlenić się… chwilowo zniknąć. Nawet nie chce mi się myśleć. A przecież, to wychodzi mi najlepiej. Nie dziś!

I to nie przez pogodę. Nie straszne mi są ujemne temperatury na zewnątrz. Ani to, że spadł śnieg. To tak, jakby coś czerpało ze mnie energię, potrzebną mi do funkcjonowania. Taka zupełna niemoc porównywalna do skutków niewyspania. Ale to nie to! Nie tym razem.

Wracając do wczorajszego dnia, a właściwie wieczoru, to było cudownie. Oh! Te świruski dały mi popalić. Jak się nagłowiłam w poszukiwaniu upragnionych prezentów. I szkoda, że nie było takie banalne jak przypuszczałam. Szukałam, szukałam i znaleźć nie mogłam. Chyba ponad godzinę przetrząsałam mieszkanie. Zajęło mi to ponad godzinę z zegarkiem w ręku. A oni wybuchali śmiechem i cieszyli się ze swoich zdobyczy. To co mi podarowali nieźle zaszokowało, w pozytywnym słowa znacznemu… Cały zastaw 12 farb plakatowych, pudełko z 100 koralików da samodzielnego robienia biżuterii i fluorescencyjne sznurówki. Są naprawdę niesamowite, bo świecą w ciemności… To teraz będę królową wielkiego miasta nocą…   

Ok, zmykam odespać wczorajsze Mikołajki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz