sobota, 6 sierpnia 2016

Znalezione, nie kradzione

Znów mówili to, co chciałam usłyszeć. A ja serio myślałam, że mnie lubią. I że jestem taka fajna, mądra i w ogóle. W dodatku piękność nie z tej ziemi, no ale dobra. Przyznaje rację oczekując na tym aż się ktoś zlituje, bo jestem biedna, słaba i bezbronna bez metrowych tipsów oraz pewności siebie bez tej tapety na twarzy. Zapłakałam też wczoraj w nocy nad moim losem, po tym jak zachciało mi się sprzątać przestrzeń wokół mnie wyrzucając resztę zagracających mnie rzeczy. No i co z tego? Znalazłam karteczkę (a raczej pokaźną listę) którą napisałam prawdopodobnie wieki temu o moich planach, celach, marzeniach... Jak zwał, tak zwał. Gorszym faktem jest to, że nic a nic z tego się nie zrealizowało, a ja pogrążona w zadumie padłam bezwładnie na łóżko, a chwilę potem zastał mnie blady świt. Obecnie planuję maksymalnie parę dni na przód, co niegdyś wydawałoby mi się straszne. Jak to tak można, nie mieć wielkich planów na przyszłość? Łapałam się na głowę, gdy tylko jeden z rozmówców przedstawił mi taki schemat funkcjonowania. Zabluzgałam go niemiłosiernie, a teraz sama tak żyje. Obchodzi mnie dzisiaj, jutro i może najbliższy weekend, by zalać się w trupa, nawpierdalać lodów z wielkiego dwulitrowego kubła, a na sam koniec zapić wszystko colą light. Nie lubiłam znajdować wspomnień, nie byłam też już ani trochę sentymentalna. Buzowało jednak we mnie, gdy na myśl porzucenia malarskiej miłości uświadamiałam sobie jak wiele straciłam. Przynajmniej zrobiłam miejsce nowemu hobby, którym było nic nie robienie i trwonienie czasu. Gapienie się w sufit, to jedno z lepszych zajęć między moim zainteresowaniem. Cała ja. Jeśli chce coś robić, to mam potrzebę, by było najlepsze na świecie. A w tym jestem bezkonkurencyjna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz