Padało. Niebo tak brzydko poszarzało, że poczułam się jak podczas jednego z jesiennych dni, kiedy taki widok za oknem jest czymś powszednim. W słuchawkach na uszach próbowałam odciąć się od codzienności. Nie lubiłam stukania deszczu o brudną szybę, który zawsze w jakimś stopniu wpływał na mój humor. Denerwowało to w pewien sposób przyczyniając się kręcenia nosem i powodu do narzekań. Typowe.
Musiałam się czymś zająć, gdyż nie zajmowała mnie żadna rozmowa, która i tak utkwiła na etapie oschłego jak mój ostatni naleśnik "cześć". Tomasz, Tomasz. I po chuj ja znowu zechciałam być "dostępna", układając wcześniej w głowie plan na cudowną rozmowę pełną fajerek? Pisał tylko gdy byłam "dostępna", nie chciał wchodzić na głowę. Może to i dobrze, ale z innej strony zachowywał się jak dziki kot, którego nie dało się oswoić. Dziwak. Tylko na hasło rozmów o swoich pupilach potrafił się ożywić. Choć na chwilę. Mógł opowiadać o nich godzinami, a ja godzinami mogłam udawać, że lubię koty. W sumie to w przeszłości jako gówniara miałam styczność z futrzanymi bestiami. Nie wspominam jednak najlepiej tych naszych prób koleżeństwa. Zawsze potrafiły drapnąć mnie skubane w najmniej oczekiwanym momencie i zawsze tak boleśnie, aż potrafiła polać się krew.
Cóż. Co jak co, ale w udawaniu byłam naprawdę dobra, a zawdzięczałam to tylko odpowiednio długiej praktyce. I ta niechęć do kotów to też nie zwiła się od tak, ale to już inna historia...
Musiałam się czymś zająć, gdyż nie zajmowała mnie żadna rozmowa, która i tak utkwiła na etapie oschłego jak mój ostatni naleśnik "cześć". Tomasz, Tomasz. I po chuj ja znowu zechciałam być "dostępna", układając wcześniej w głowie plan na cudowną rozmowę pełną fajerek? Pisał tylko gdy byłam "dostępna", nie chciał wchodzić na głowę. Może to i dobrze, ale z innej strony zachowywał się jak dziki kot, którego nie dało się oswoić. Dziwak. Tylko na hasło rozmów o swoich pupilach potrafił się ożywić. Choć na chwilę. Mógł opowiadać o nich godzinami, a ja godzinami mogłam udawać, że lubię koty. W sumie to w przeszłości jako gówniara miałam styczność z futrzanymi bestiami. Nie wspominam jednak najlepiej tych naszych prób koleżeństwa. Zawsze potrafiły drapnąć mnie skubane w najmniej oczekiwanym momencie i zawsze tak boleśnie, aż potrafiła polać się krew.
Cóż. Co jak co, ale w udawaniu byłam naprawdę dobra, a zawdzięczałam to tylko odpowiednio długiej praktyce. I ta niechęć do kotów to też nie zwiła się od tak, ale to już inna historia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz