poniedziałek, 7 listopada 2016

Listopad

"Pała" z pewności siebie. Nie nauczę się już wdzięku, bo z tym to się trzeba urodzić. Chyba musiałabym założyć niewygodne szpilki, zrezygnować z bielizny i pomalować usta szminką w kolorze burdelowej czerwieni, by poczuć się kobieco. To się nie uda. Tak mi się nie chciało zupełnie nic, że turlałam się w jesiennych liściach jak opętana. Bez krzyku i podnoszenia głosu, to zawsze będę szara, cicha. Ze spuszczoną głową i co gorsza w golfach których nienawidzę, to już zupełnie nie przypominałabym siebie. Z deszczu pod rynnę. Tak się też kończył wczorajszy dzień przed telewizorem, z kieliszkiem winka oraz durnym "O Północy w Paryżu". Bez sensu, nawet nie wiem kiedy nastąpił zgon, ale obudziłam się na pięknej polanie, na ścieżce, wśród dziewiczej natury gdzie niebo było iście bajeczne. Wewnętrzne głupie oczekiwaniem naprawdę nie wiem na co, błądzenie, ale finalnie i tak spotkałam się z rozczarowaniem. Jakby mogło być inaczej? Tak, znów poniedziałek. Kolejne wkurzenie, kawa, herbata, zakupy. Zaopatrzyłam się na cały listopad w mrożoną pizzę, pierogi oraz inne rzeczy których totalnie bym nie tknęła, ale jestem leniuchem, któremu szkoda czasu na gotowanie. Mam do tego dwie lewe ręce, jak do wszystkiego za co się łapię. Cóż było zrobić? Chyba powinnam postawić wszystko na jedną kartę, rzucić wszystko i uciec...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz