sobota, 20 sierpnia 2016

Co ja robię ze swoim życiem?

Nie ma to jak zrobić sobie mocną kawę w dużym kubku, a gdy już ostygnie wylać ją do zlewu twierdząc, że jest o wiele za późno, by ją wypić. Cała ja. I krótka historia tego jak zostałam prawie weganką, ale coś nie wyszło, bo te kiełki i tofu to wcale mi nie podchodzi. Tak samo jak ten popaprany humus. Jakaś pieprzona szarobura maź, obleśna jak masa glinowa z która miałam do czynienia na zajęciach plastycznych. O boże! To dopiero jest kalectwo zmysłu smaku, pałaszować ze smakiem takie coś. Fuj. By być bardziej światową, wręcz nie odbiegać od zagranicznych dziewuszek, to i nawet awokado wpierniczałam. Nie powiem, fajne maślane smarowidło, ale żeby mnie jakoś zachwyciło, żebym to ja była oczarowana urokiem tej śliwki. No nie, nie przyznam tego. Dziwadło ze mnie, ale pozostanę przy płatkach owsianych z mlekiem roślinnym, bo ewidentnie to krowie to mi nie służy. To już jedna z oznak starzenia się organizmu, gdy nie radzi sobie z nabiałem w płynie. I tak człowiek wege wpierniczył sobie bułkę ze słonecznikiem oraz mięsistym czerwonym pomidorem. Miała być kolacja przy świecach, na łonie natury ale nie wyszło z tego nic. Chyba za dużo zachodu w przygotowywaniu tego, by pocieszyć się chwilę, a później z wywalonym jęzorem w pośpiechu sprzątać te graty. Nie dla mnie takie cyrki, leniwa jestem. Jedyne czego żałowałam, to fakt iż ominął mnie piękny zachód słońca. W końcu ostatnie takie dni sierpnia, muszę się nimi nacieszyć, bo nie wiem ile mi jeszcze ich w życiu pozostało. Przemijanie daje o sobie cały czas znać, po tym jak widziałam potrąconego psa, obudził się we mnie chęć weganizmu. Co z tego, że na śniadanie wpieprzyłam tonę kabanosów z najlepszym składem w supermarkecie, a na obiad zrobiłam talerz woła z makaronem. Chociaż zakończę ten dzień jak człowiek z sercem i uczczę pamięć psa no name jak trzeba. Bezmięsnie. A co! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz