sobota, 2 lipca 2016

Wyszłam, no

Myślałam, że gorzej już być nie może. A jednak. Jakieś zaskoczenie, deszcz w środku dnia, kiedy ja ubrana w zwiewną sukienkę usłaną motywem drobnych kwiatów i w rozpuszczonych włosach wybrałam się na spacer. Chciałam się przekonać, że potrafię pokochać każdy dzień, docenić to co mnie otacza, walczyć jakoś z tymi pesymistycznymi myślami i poczuciem, że lada chwila umrę. Nic z tego. Nagła panika sprawiająca, że nie potrafiłam oddychać, a powrót do jaskinie okazał się szybszy niż to  sobie planowałam. Tomasz, Tomasz, muszę napisać... Łapałam każdy łyk powietrza i szybko znalazłam się przed ekranem komputera. Był, jak zawsze. Po krotce streściłam wszystko, co buzowało w mojej głowie.
- Daj sobie pomóc. - napisał w końcu. I zaczął prawic mi wykład. Poczułam jakby ktoś wyciągał do mnie dłoń, kiedy właśnie stoję na krawędzi wieżowa, zdecydowana patrzę na poruszające się na dole punkciki i zamierzam skoczyć. Prawdę mówiąc miałam dość pierdolenia jego farmazonów, tego przesadnego zamartwiania się o mnie jakbym była dla niego kimś ważnym. Dziwne. Znowu znajdowałam się w dziwnym momencie, nie wiedziałam jak z tego wybrnąć, gdy oferta pomocy wyszła tak z zaskoczenia. Przecież ja tylko chciałam wyrzucić moje lęki, by mi ulżyło, móc po prostu porozmawiać trochę sama ze sobą. Koniec!
- Nie dzięki, nie potrzebuję tego. - ucięłam krótko. Wkurzał mnie, wkurzał niemiłosiernie, a ja pisałam, bo pełna złości którą wylewałam na niego, sprawiała iż potrafiłam głębiej rozmyślać o życiu. Nie wiem po co właśnie go wszystkim obarczałam. Nie przywiązałam się do niego, nawet nie traktowałam jak dobrego kolegi, no więc właściwie to jego zdanie jakoś mało mnie obchodziło. Głupia ja.
I tak zastygliśmy w milczeniu do wieczora. Nie chciałam podejmować dalszej rozmowy, nie z nim. Nie potrafiłam się otworzyć i uzewnętrznić tego co czuję... Trochę krępowałam się dzielić moimi emocjami, z kimś kto nie wzbudzał zaufania. Dusiłam je w sobie, to było pewne. O ile z łatwością mogłam opisywać niektóre sytuacje, to cała reszta zostawała w głowie. Bez wątpienia miał w sobie coś, co mnie przerażało i odstraszało zarazem. Czarna peleryna, rasowe koty, dystans do ludzi. Wiało chłodem bardziej niż ode mnie. - Lecę, pa. - rzuciłam szybko, wyszłam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz