piątek, 17 czerwca 2016

Przed siebie

Niewiele się działo. Miałam już dość tego nic nie robienia. Zjadłam w pośpiechu, ubrałam się, związałam włosy i wybiegłam z samego rana, by podziwiać puchate chmury, a także rozruszać trochę zastałe kości. Błękit nieba wprawiał mnie w niezrozumiale poczucie radości, która rozpierało mnie tak gdzieś wewnątrz, ściskając w okolicach trzeciego żebra po lewej stronie. Widocznie anhedonia mnie nie dotyczy. Biegłam tyle, na ile nogi potrafiły, na ile stawy dawały radę. Pięknie. Wdychanie tak rzeźnego powietrza o poranku zamieniało się w legalne ćpanie życia. Pełną piersią. Z wielką zadyszką, panicznym łykaniem zimnego powietrza i potem walącym się z czoła. Biegłam odcinającą się od wszystkiego, bez zbędnego analizowania przeszłości czy zamawiania się o nadchodzące dni. Tu i teraz. Gęba aż się sama śmiała, gdy promienie słońca delikatnie muskały moją trupio - bladą, jak zwykle wysuszoną skórę. Nic nie zapowiadało przecież na katastrofę, a to pesymistyczne patrzenie na świat przysłoniło mi wszystkie docierające z ogromną siłą bodźce, w szczególności te pozytywne. Wtedy zupełnie nie pojmowałam dlaczego ludzie biegają w słuchawkach na uszach. To przecież odizolowywali od tego, co najpiękniejsze o tej porze roku. Głupcy. Może i ja też byłam głupia, oceniając ich tylko dlatego, że potrafią się zerwać z wygodnego łóżka o 6 rano, by móc się porządnie spocić? Może i ja oceniałam innych przez pryzmat tego jak żyję i jak bardzo jestem leniwa. Coś porobiło się jednak w mojej małej głowie, ale to chyba tylko dlatego iż zapragnęłam być lepszą wersją siebie. Najlepszą niż dotychczas, bo tak. Bo jestem babą i mam swoje humorki. Kropka. 

2 komentarze: