czwartek, 30 czerwca 2016

Koniec, jakiś początek

Koniec miesiąca wymusza na mnie zrobienie podsumowania. To jedna z tych przytłaczających chwil, gdy pod kreską mogę wpisać sobie same ujemne punkty za rozwój, lenistwo i w sumie w każdej sferze życiowej coś by się pewnie znalazło. Nawet w relacjach międzyludzkich plasuję się w kategorii "na wymarciu". No może na plusie idzie tylko moja waga i obwody w biodrach, które stają się potężne oraz wyjątkowo kobiece. Pierdolony organizm działa swoimi prawami, przeobrażając się w kształty łudząco podobne do kobiet mające ochotę zostać inkubatorem, a w niedalekiej przyszłości wydać młode na świat siłami natury. Nie ze mną te numery, o nie! 

Siedziałam w fotelu uśmiechając się sama do siebie podczas, gdy powoli szarość dnia ogarniała całe pomieszczenie z racji tego, że cały dzień padało. Uszy do góry! Jeszcze zobaczę słońce w ciągu tego mroku wokół którego się obracam. Może na wszystko przyjdzie czas o ile nie wypale się zbyt wcześniejsze i dożyję tych lepszych czasów. Diabeł sprytnymi palcami znów przesuwał wskazówki zegara o minuty do przodu. Nie mogłam się ścigać z przemijaniem, ale czułam oddech na plecach uciekających tygodni niewnoszących nic do mojego popieprzonego życia. Takie to właśnie są podsumowania. Przelatują przed oczyma ostatnie dni czy najważniejsze wydarzenia, których mogłabym policzyć na palcach u jednej ręki. Chciałam wstać i iść szukając nowego celu. Celu na całe życie, albo chociaż na kilka najbliższych dni. Wkurzające to wszystko, nie ma co. 

Małe - wielkie radości zapewniał mi tylko hazard i wygrywanie w zdrapkach w których nie zawsze miałam szczęście. Oczyma wyobraźni widziałam wybuchające domki z kart, płonące ogniem a w nich ja palona żywcem jak na stosie czarownica głosząca swoje brednie, uznawane przez śmiertelników za czary. Tortury przeżyłam, skubana - twarda jestem, nie ma co. Przytupnęłam obcasem z chęci walki, jakiegoś buntu, tylko po co? Czy by tylko sobie wygrać i szczycić się zwycięstwem nie pragnąc niczego więcej? Do niczego nie darzyć, niczego więcej nie udowadniać? Trochę bez sensu. Lubię przecież tak zwyczajnie wpadać w dołki i łatać je niczym dentysta plombą zęby. Dziura będzie i tak dziurą, czasem może nawet powstaną kolejne, jednak gorzej gdy się nie zgłosisz się do odpowiedniego specjalisty, może stać się wielkim kraterem trudnym do opanowania. Można, a wręcz trzeba ją najpierw starannie oczyścić, a także czym prędzej przecież wypełnić. By nie bolało, rzecz jasna. Z wielkim zaangażowaniem ktoś zamierza coś dopasować, ale tak czy tak będzie obca tkanka. Najgorsze jeśli materiał wypełniający nie pasuje do szkliwa, odznacza się, drażni, uczula czy potrafi wywołać wstrząs u pacjenta. Co wtedy, wyskrobać - usunąć? Wchodzą nadal te resztki pożywienia, drażnią, bolą, powodują frustrację, spożywane jedzenie nie cieszy, a wokół zęba powstaje stan zapalny, rozszerzający się dalej i dalej. To odbija się na samozadowoleniu, a zamiast uśmiechu pojawia się grymas. I życie się sypie i grymas zostaje przyklejony. Do czasu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz