wtorek, 14 czerwca 2016

Dobre poranki?

Nie chciało mi się czesać moich długich skudłaconych włosów. Wiedziałam, że każda próba może zakończyć się wyłamaniem zębów z grzebienia, jak miało to miejsce już niejednokrotnie. Wolałam nie ryzykować. Szybko przekalkulowałam co jest bardziej opłacalne i uznałam, że przeczesanie ich dłonią nie miało sensu, więc związałam je w niechlujny kok z którego wychodziły pojedyncze naelektryzowane kosmyki. Jest dobrze, no prawie. Z uśmiechem przyklejonym do zmęczonej, o trupim kolorze twarzy zaczęłam snuć plan na resztę dnia. Nie wychodziło. Nic się nie sklejało. 

W sumie w głowie miałam resztki wczorajszych rozmów z Tomaszem... Huczało mi jeszcze lekko po tym, jak za szybko zerwałam się z łóżka, by dobiec do toalety. Głupia ja. Nic nie pasuje, a wszystko jest nie tak. Pobudka przed 6 to zdecydowanie nie pora dla mnie. Właściwie to nie ma momentu, który byłby odpowiedni na zwlekanie się z łóżka, ale brzuch dawał o sobie znać. Ciche piszczenie żołądka oznaczało głód. Mały głodny potwór, którego musiałam wykarmić, by dał już żyć w spokoju, no. Cholera. Znów musiałam ponarzekać, gdy ssało mnie mocno, że rzuciłam się na wczorajszego zeschniętego naleśnika. To jakiś dzień dobroci, bo dziś sporo gratisów od życia dostałam jak bólu pustego łba wraz z paraliżem prawej nogi. Łapczywie zjadła suchego naleśnika, prawie się nim krztusząc. Wiadomo, nie mogło być inaczej. Wypiłam szklankę wody z świeżo wyciśnięta cytryną na otrzeźwienie otępiałego umysłu. Lubię tak katować się na dzień dobry. Taki zwyczaj, taka moda. Bywa. Życie, jak to mawiają młodzi. 

Po chwili dotarło do mnie coś co wydarzyło się wczorajszego wieczora. Z Tomaszem. Miałam się nie odzywać, obiecywałam sobie, przyrzekłam, że koniec tego dobrego skoro mnie aż tak nudzi i frustruje. Bo jest taki, że mam ochotę zrobić mu coś złego. Za dobry, o wiele za. Wkurwiający tym jak słucha i odpisuje na mój bełkot. Introwertyczna grzeczność. Wymuszone uśmiechy i pocieszanie, kiedy ja marudzę o codzienności, czy też żartując o sposobach na łatwe zakończenie ziemskiego trwania. Dobrze tylko w tym nieszczęściu, że ta długa przerwa nie skutkowała tęsknotą, nie przerodziła się w przyzwyczajenie, a raczej świadczyła o tej chłodnej, zdystansowanej relacji toczącej się swoim leniwym tempem. Szkoda tylko, że złamałam własną zasadę tym samym czując, że to co sobie obiecuję nie jest nic warte. Widocznie odczułam ogromna potrzeba rozmowy z kimkolwiek, była ona na tyle silna, że nawet jeśli miałbym przed sobą wroga to zagadałabym go na śmierć tylko, by uwolnić gdzieś myśli. Taka byłam, co zrobię... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz