poniedziałek, 23 maja 2016

Moment

Siedzę i myślę o jesieni. Chciałbym bardzo tak, by znów spadały liście z drzew, bym tuliła się do dziurawego swetra i popijała zimną wiśniówkę. To nie tak, że nami kieruje umysł, a kierują nami emocje. Wszystkie dotąd odwiedzone miejsca i usłyszana muzyka jest przez nas zapamiętywana dzięki danym emocją, które towarzyszyły nam w danym momencie. One odgrywają w naszym życiu kluczową rolę, a skoro tęsknie za jesiennym smutkiem, deszczem i szarugą to wiem, że w moim życiu nie jest okey. Nawet nie uśmiecham się i nie mam ciekawości świata, chociaż walczę z tym mocno, bym na nowo odnalazła w każdym poranku sens. Codziennie ustawiam budzik na 6:30, ale to na niewiele się przydaje. Panująca wszechobecnie cisza czasami doprowadza mnie do poczucia, że jestem o krok bliska do szaleństwa. Wtedy wyrywam sobie włosy z głowy i nie wiem co ze sobą zrobić. Wstaję z łóżka, idę do kuchni, szykuję sobie żarcie i tyle. Potłuczony talerz, na którym miałam zaserwować moje wegańskie królewskie śniadanie musiałam położyć na coś bardziej higienicznym niż gazeta. W końcu tak bardzo boję się bakterii, że chyba umrę. O matko! Biała bułka jeszcze z początku weekendu, sałata i pomidor. Upolowałabym jeszcze jakąś padlinę, ale chyba nie mam ochoty na nic więcej. Ja, bezradna dziewczyna, która kiedyś zaznała za dużej miłości od swoich starych, pragnący uchronić ją przez złem tego świata, teraz boi się wyjść do ludzi ze swojej jaskini. I nie opuszczę jej aż do śmierci, coś tak czuję... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz