niedziela, 14 lutego 2016

Walentynki, ah ah

Nie miałam własnej definicji szczęścia. Nie miałam nawet poczucia, że jestem szczęśliwa. Ja i moje walentynkowe ciastko z galaretką (a nawet dwa ciastka!) i połamanym serduszkiem z gorzkiej jak życie czekolady. Ja i moje wino za 14 złoty i paczka chusteczek. I to poczucie, że robię wszystko by zniechęcić do siebie cały świat, tylko po to bym miała powód do narzekania, że nikt mnie nie chce, że nie można ze mną wytrzymać.

Walentynki, znowu walentynki. Ten dzień dobija mnie już chyba coraz mniej. W sumie to nawet lubię to całe zamieszanie. Nie ma to przecież jak spędzić go jak się należy i pobyć z cudowną osobą... sama ze sobą oczywiście. Bo kto jak nie ja sama zrozumiem samą siebie najlepiej? No też właśnie! Przynajmniej ja za zaoszczędzone pieniądze, których nie wyrzuciłam na jakiś tam prezent, by tylko kogoś tam na siłę uszczęśliwić, mogę kupić sobie coś naprawdę dobrego i pielęgnować miłość własną...

Jest cudownie, czas się najebać... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz