wtorek, 14 października 2014

No life.

Już dawno nie widziałam takiej żenady, i chyba nie miałam ochoty dłużej na nią patrzeć!
Wszystko zaczęło się jakiś czas temu i w sumie chyba na dobre wyszło, że się skończyło. W końcu "nie ma tego złego ...", wiadoma kwestia. Kiedyś zapach perfum w powietrzu, teraz w sumie spalona jajecznica, bo gotować wcale nie potrafię najlepiej. Mniejsza o szczegóły. Było, minęło, nie wróci (oby). Tylko dlaczego muszę patrzeć na to wszystko, kiedy nazwa zostaje zmieniona na taką, że aż do porzygu? Kiedy zdjęcie znajomej mi osoby zostaje zamienione na parszywą gębę 'nikt nie wie kogo', z tonami podkładu i tandetnym imieniem, którego nie dałabym własnemu psu? Nie wiem. I to wszystko dla lansu, dla pokazania "bo mam fajne życie', siedząc jako no life. izolując się od świata realnego, na cześć świata wirtualnego. Nie ogarniam sprawy. Co to za życie, by pozornie być spełnionym, a odchodząc od komputera być nikim, robolem harującym aż pot się leje po tyłku? W głowie się już nie mieści, by tak grać przed innymi teatrzyk, być na pokaz cool osobą, która widziała wszystko i wszystko wie.
Nie powinnam się tak denerwować. Nie powinnam patrzeć na te zakazane gęby, które podnoszą mi cieśnienie, ale chyba czasem nie mogę odwrócić wzroku jak głupota i chęć zabłyśnięcia wylewa się uszami i bije na kilometry.
Mało pisałam tu o 'co cho', w tej sprawie gdyż to wątek poboczny o którym po prostu lepiej nie wspominać z racji, że im więcej tematów poruszę tym więcej trzeba będzie doprowadzić do końca a, między czasie dokładnie wszystkich wtajemniczać. Ale kiedyś wtajemniczę. Bo to dobry temat na monolog.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz