poniedziałek, 21 listopada 2011

Dwie części

Dzień był jedną wielką masakrą.

Noc zapowiadała się również upiornie.

Na pocieszenie powiem, że… „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło” . Ha! Właśnie tak tłumaczyłam sobie każde niepowodzenia w moim skomplikowanym życiu. Jednak wcale nie mam zamiaru się teraz użalać, jak to jest źle, okrutnie czy coś w tym stylu. U mnie jest… bajecznie!

No więc tak! Gdybym miała teraz poukładać swój dzień chronologicznie, to wyglądałby on następująco. Po pierwsze: podzieliłabym wszystko na dwie części.

Pierwsza cześć to ta, którą nie bardzo pamiętam. Taaa. Nienawidzę poniedziałków!  Zawsze jestem nieprzytomna. Mam jakieś zaniki pamięci, kawałki słów o nieznaczącej treści. Zaspana, wykończona, wymęczona – taka właśnie się czuję. I jeszcze ta pogoda! Dobijająca. Szaro, nudno… Co to ma być? To przecież bez sensu… No Matyldo! Jeszcze kiedyś mnie wykończysz! Wykończysz psychicznie!

Droga część jest całością. Jestem przytomna, ale nadal nie taka jaka byłam. Ta całą terapia jest do bani! Gdyby tak w życiu istniała opcja „cofnij” byłabym teraz… sobą. A nie jakimś czekoladowym potworkiem, który maluje w zaciszu domu dla małych nieznaczących galerii sztuki…

Spokojnie! Dajcie mi żyć! Poukładać to tak, jak to powinno wyglądać. Czyli… niech będzie idealnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz