wtorek, 1 listopada 2011

Gdy noc nadejdzie

Czasem powinnam się zastanowić, zanim coś powiem. Szczególnie w przypadkach, kiedy ktoś dzwoni z prośbą.

Dzień - jak co dzień. No, może bardzie nerwowy niż zwykle, ale ok. Zacznę od początku, bo tak będzie najlepiej.

Było popołudniu, ucięłam sobie drzemkę po szalonej imprezce gronie niezwykłych, świrniętych przyjaciół. Coś mnie obudziło. Zdenerwowało. Byłam nieprzytomna. Rozejrzałam się po pokoju. Na podłodze rozsypany popcorn, resztki niezdrowego żarcia Zuzy i wiele innych śmieci… Zupełnie jakby wczoraj przeszło tu tornado!

Odebrałam telefon, bo właśnie dzwonił Oskar...  On zadzwoni do ciebie o każdej porze, jeśli ma tylko do jakąś sprawę. I to co, że jest środek nocy i że zafunduje ci pobudkę, że rano nawet dobry podkład i puder na twarz nie pomoże. Musisz odebrać! Nie ma zmiłuj.

Tym razem było to coś poważnego.  I plan na dzisiaj. Dostarczyć mu jutro rano dwa obrazy na wystawę. Super! Fajnie wiedzieć. Tylko dlaczego aż dwa? To według niego jest oczywiste. Wybierzemy tą lepszą pracę, a ta gorsza prawdopodobnie będzie służyła nam jako podkładka na napoje. Czy on myśli, że ja jestem jakimś robotem, który ma cztery ręce i może wykonać te dwie obrazy na raz. To mam być sztuka, a nie praca hurtowa. Szkoda tylko, że mając tylu chętnych na moje prace, niewielu zauważa ile zajmuje to czasu. Dzieło musi być dopracowane.

Nie zdążę! Znowu zarwę nockę. Tak, właśnie pomyślałam.

Matylda! Któż inny mnie ratował w takich sytuacjach, jak nie ona. No, to cudownie! Tak też pomyślałam i ot jest. Ona i ja. Współpraca. Dwa obrazy prawie skończone. Mamy dopiero szkic. To już jakiś sukces.

A jutro będzie powód do świętowania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz