poniedziałek, 14 listopada 2011

Bunt

Czasem wszystko się buntuje.

Nawet kolory nie chcę być jak zawsze. Czarny nie jest czarnym, a biały nie jest białym. Co gorsza, barwa kozaczynów Zuzy, nie była taka biała jak pierwszy śnieżnobiały śnieg. Cóż… były szare. Tak jak moje zagubione myśli, jak widok za oknem, jak życie niektórych ludzi. Na szczęście z tym ostatnim się nie utożsamiam…

Moje rozważania zmierzyły wciąż w nieznanym sobie kierunku. Szczególnie dzisiaj, nie maiłam ochoty na nic! Zostałam w domku, otuliłam się cieplutkim i bardzo milutkim kocem i popijałam bombę kaloryczną, którą jest gorąca czekolada.

Ah… Gdyby chociaż raz, ktoś wypowiedział to magiczne słowo, którego oczekuje każda kobieta. I nie mam tu na myśli wyznań miłości, czy coś w ten gust, ale po prostu: „masz talent” w zupełności by mnie satysfakcjonowało. Dlaczego akurat oczekuję tego? To chyba bardzo oczywiste. Mam dosyć wysłuchiwania krytyki ze strony śmiertelników, którzy nie znają się na sztuce. To jakaś chora abstrakcja… Coś niepoważnego, czego najnormalniej w świecie na trzeźwo nie ogarniam. Na „nie trzeźwo” tym bardziej.

Bunt. To najlepsza forma na przeciwstawianie się wszystkiemu złu, które zabija moją duszę, kradnie część mnie i myśli że tak jest ok. Lecz wcale nie jest ok. Ale mój bunt, to sztuka. Malarstwo, czasem fotografia. To złodzieje czasu. Jednak nie wszyscy to doceniają… Jak mawia Matylda: „daj im namalować swoją twarz, a oni tak ukradną ci całą duszę i wydrwią serce” . I coś w tym jest…

I pomyśleć, że to wszystko nie sprawiło jeszcze, że nie krzyczę na Matyldę, nie biję się z Oskarem, czy nie robię wykładów ze stylu dobrego ubierania Zuzie.  A mogłabym ta czasem być zołzą, która ma swoje humorki, wścieka się na wszystkich i na wszystko, focha i histeryzuje.

Matyldo! Kup mi coś na uspokojenie, bo bredzę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz