niedziela, 2 października 2011

Byle do poniedziałku...

W niedzielny poranek zwykle niewiele się dzieje. Od razu po przebudzeniu kręcę się rozczochrana, w satynowej piżamie, leniwie jedząc miseczkę płatków czekoladowych z mlekiem albo zimny popcorn i gapie się w głupie programy w telewizji. Oto cała ja. Niczym leniwiec przemykam w czasie i przestrzeni. Leniwiec w swoim żywocie z zaangażowaniem robi wyłącznie jedno. Je. I tak jak leniwiec z pasją pałaszuje liście eukaliptusa, tak ja dążę do doskonałości...


Musze to przyznać. Dziś wyglądam niezwykle przeciętnie. I czuje się jakoś tak... beznadziejnie. Marzę o poranku, gdy od razu po przebudzeniu stwierdzę, że jestem wypoczęta, a na mojej cerze nie odnajdę najmniejszego śladu po ciężkim dniu. Niestety, takich dni w moim osobistym kalendarzu, było wyjątkowo mało.

<Otworzyłam szeroko okno i wzięłam kilka głębokich oddechów, jakby powietrze w moim pokoju było skażone... Od razu lepiej... Mogę wrócić do pisania...>

Teraz czuję się niezwykle, tak inaczej, jakby całe moje życie zmierzało w dobrym kierunku.
Hmmm... w sumie to jeszcze nic nie uległo zmianie. Nadal mam ataki migreny i nie umiem nad nimi zapanować i nadal jestem zbyt leniwa , by na poważnie zacząć się zmieniać. Teraz tak naprawdę zdałam sobie sprawę, jak wygląda moje życie. Wszystko było kwestią rozstawienia. Tak jak w przedstawieniu teatralnym. W danym momencie aktorzy muszą znajdować się w określonych miejscach. Jeśli staną gdzie indziej, nic nie będzie się zgadzać...

To ja jednak, zostanę ta malarką na poważnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz