piątek, 30 września 2011

Zakupowe szaleństwo

Powoli traciłam cierpliwość.  

Ile można chodzić po galerii handlowej w poszukiwaniu czegoś, w czym będę czuła się ubrana, a nie przebrana? Przecież to ogromna różnica. To jak się ubieramy powinno być odzwierciedleniem naszej osobowości, pasji, fascynacji. A nie przypadkowym zastawem ciuchów, które kompletnie do siebie nie pasują... Kto jak kto, ale ja nie mogłabym pokazywać się ciągle, w jednym wydaniu. Nieustannie się zmieniam. Każdego dnia budząc się w innym nastroju i będąc pod wpływem różnych bodźców, chciałam to podkreślać poprzez ubiór... 


Wchodząc do sklepu, zawsze starałam się unosić wysoko głowę. Nie było to zasługą kołnierza ortopedycznego, ale poczucia własnej wartości. Moja postawa miała wskazywać, czego chcę od życia i jaką jestem pewną siebie dziewczyną. Takim to sposobem nie dawałam się namówić głupiej obsłudze sklepu na rzeczy, które tak naprawdę mnie nie interesowały i wyglądałbym w nich fatalnie. Wpychali je klientom tylko dlatego, by zapewnić sobie prowizję od sprzedażny każdej szmaty. Co za dramat! Jak można wmawiać komuś, że wygląda w czymś dobrze, jak nie wygląda? Jak można wpychać dużej kobiecie za mały ciuszek i klaskać z zachwytu, że wygląda jak milion dolarów? Nie pojmuję tego!

Na szczęście ja jestem świadoma własnej sylwetki, chociaż nie zawsze tak było. Dopiero z czasem ją polubiłam, kiedy zrozumiałam, iż noszę rozmiar tak mały, że zazdroszczą mi co poniektóre gimnazjalistki. I nie na miejscu jest tutaj wytykanie, że wyglądam jak anorektyczka, gdyż mam takie, a nie inne kształty i jest to mój atut, a nie powód by mnie obrażać... 



Sekretem mojej pewności siebie była nowa fryzura, a dopełnieniem wszystkich moich zestawów był odpowiedni makijaż (lekki, z nutką naturalności i dziewczęcego wdzięku), dodatki, które rewelacyjnie komponowały się ze strojem, oraz perfumy łagodne i kojące zmysły. Bo jak można zapomnieć o tym, co powiedziała, Coco Chanel „Kobieta bez zapachu to kobieta bez przyszłości.” I właśnie z takimi założeniami, udałam się by skompletować cały ubiór, lecz nie znalazłam niczego odpowiedniego dla siebie.  

Czyżby Matylda znowu miała rację? Czyżby wydawanie pieniędzy jednak nie przychodziło mi z taką łatwością, jak sądziłam. No przecież nie wyrzucę 670 złotych na spodnie, w których mój tyłek będzie wydawał się bardziej pokaźny. Albo na odzież w panterkę czy na sweterek, przypominający sierść małego kotka.  

Czyli pięć godzin poszło na marne? Niezupełnie! Otóż zdobyłam nowe doświadczenie na przyszłość, a brzmi ono tak: nigdy więcej nie pójdę sama w poszukiwaniu ciuchów. Jeśli już będę musiała coś kupic, kupie to przez internet z dostawą do domu. W każdym innym (stacjonarnym) przypadku zabiorę ze sobą Matyldę, ewentualnie naszego przyjaciela, którym musimy się jakoś dzielić. 

Ale o tym, to już kiedy indziej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz